Dwa dni w Borkowie i co z tego wyniknęło ;-)

Zacznę od tego, że poniedziałek mi wypadł z prac ogrodowych. Po pamiętnej nocy wyborczej byłam chyba równie poobijana jak mój niedoszły Prezydent.

Bardzo chciałam innego wyniku, tego z 21.00. Zabrakło wcale nie tak dużo, ale zabrakło. Do tego uważam, że nie jest to efekt niestety marnej charyzmy Pana Rafała, tylko zdecydowanie fatalnego zaplecza politycznego i nieskuteczności Koalicji 15 października. Ale co tam. Mam ogród!

No to sobie potęskniłam za Borkowem do środy i z rana ruszyłam na dwa dni zmagań. Jeszcze we wtorek dotarły zamówione ławeczki, czekały w samochodzie, to pojechaliśmy. Po drodze mały detour do syna, do Jego mieszkania, by zobaczyć najnowsze cudo techniki w postaci telewizora na pół ściany ;-) Pan syn pracuje, to może poszaleć, a że lubi dobre kino przyrodnicze, to taki ekran jest w sam raz.

A w Borkowie trawa po pas ;-) Koszenie było obowiązkowe, a ławeczki grzecznie czekały. No i się doczekały.

Ta pod brzozami stanęła jeszcze w środę.

 

Poza tym że jest zbyt nowa, pasuje idealnie. Wkrótce zszarzeje naturalnie i wtedy będzie tak, jak być powinno. Nawet myślałam, by ją nieco błotem usmarować ;-)

Od rana w czwartek upał i wilgotność spowodowały rozterki, czy aby nie uciec z tej małpiej kąpieli we własnym pocie, ale chęć zobaczenia drugiej ławeczki, zaplanowanej na skarpie nad stawem zwyciężyła. Walczyłam pół dnia z chaszczami, bo skarpa nieco puszczona na żywioł zarosła niemiłosiernie. Mieszanka krzewów - od dereni, pęcherznic, tawlin do irg. Było co ciąć, by stworzyć miejsce dla ławeczki z widokiem na staw. Ale jest.

 
 
Zawsze w cieniu, można tu słuchać żabich koncertów i podziwiać co w stawie piszczy. 


 
  
To już widok na staw po wycięciu około 50 pałek :-( No niestety, ładne są, ale bardzo ekspansywne. Mają jednak wielką zalętę. Ich rozrost powoduje czystośc wody w stawie i naturalną równowagę biologiczną zanim pojawią się lilie, mięta, i cała masa innych śliczności. 

W chwilach kiedy jeszcze mogłam chodzić pomimo zmęczenia, robiłam zdjęcia moim ogrodowym cudom ;-)



 

Ten syberyjczyk mnie zaskoczył. Nie było go po wielokrotnych podtopieniach w tej części ogrodu, myślałam że przepadł. A tu taka niespodzianka. To Kundel! Tak się nazywa odmiana.




 Zamykam ten wpis rutewką, taka jest delikatna i niezawodna. 

 

Komentarze

Popularne posty