Listopadowe kolory i historie lokalowe ;-)
Jak na tę porę roku ogród nadal jeszcze całkiem kolorowy i zielony. W dodatku dzisiaj, po wielu bardzo szarych dniach zaświeciło słońce, wróciło jakie takie ciepło, a ja nie miałam innych zobowiązań i mogłam pojechać na wieś.
Po bardzo aktywnym tygodniu przy negocjowaniu kosztów demolki w mieszkaniu syna i porządkach domowych, relaks przy grabieniu liści był bardzo wskazany ;-)
A mieszkanie syna właśnie przechodzi totalną rujnację.
Nie wymyśliłabym tego teraz, biorąc pod uwagę sytuację zdrowotną Miro i koszty z tym związane. Wymyślił to zarząd budynku w związku z koniecznością wymiany starych drewnianych stropów. Budynek w centrum stolicy z końca XIX wieku, stropy z próchniejących belek zagrażały bezpieczeństwu.
Z budynku zostały tylko ściany zewnętrzne i od paru miesięcy odtwarzane są istniejące tam wcześniej mieszkania. Większość to lokale komunalne, mieszkanie syna i paru jeszcze lokatorów to wykupione mieszkania na własność. Niestety oznacza to, że koszty tej demolki w części pokrywają ci właściciele, w tym mój syn.
A koszty początkowo niegroźne, obecnie dochodzą do 300 tysięcy! Miro nadal nie pracuje, oszczędności poszły na leczenie i wszystko wskazuje na to, że zostanie bezdomny. Powiedzenie o nieszczęściach chodzących parami jakby się sprawdza.
Na razie walczę, negocjuję odroczenia spłat i odwiedzam ruinę.
Widać nowe stropy, nowe okna, kiedyś to będzie piękne mieszkanie, tylko trzeba wygrać los na loterii, albo co?
Odpoczywam od tych widoków w moim ukochanym mieszkaniu, które oczywiście kiedyś będzie mieszkaniem syna. Tak więc bezdomny nie jest i nie będzie, ale jednak strata własnego mieszkania - jeśli czegoś nie wymyślę - będzie bardzo smutna.
Salon już w zimowym wydaniu z ciemnymi zasłonami i światełkami za oknem. Mam kilka zestawów zasłon kupionych dawno temu i po prostu dopasowuję kolory do pór roku i moich nastrojów. Te brązowe niemal zawsze wieszam na czas jesieni i zimy.
A w Borkowie ;-)
Te liście pod grabami i czeremchą już zgrabione. Zdjęcie robiłam rano, kiedy było słońce. Jak skończyłam, był prawie zmrok. A ostatnie zdjęcie to owocniki na obieli.
A syn szuka pracy, co nie jest łatwe jak się mieszka w Laosie i w dodatku ze zdrowiem jeszcze nie całkiem dobrze. Nadal bierze rozmaite medykamenty, stresuje się mieszkaniem, chociaż razem przecież jakoś damy radę ;-)
Strasznie mi przykro Krysiu, że doszła kolejna stresująca sytuacja, a miałam nadzieję, że wieści będą coraz lepsze. Zapewne wszystko z czasem się unormuje, ale na razie jest Wam bardzo ciężko. I nawet nie wiadomo, co tu dobrego napisać. Mam nadzieję, że znajdzie się jakieś wyjście i mocno trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńDobrze, że piękny Borków jest takim ukojeniem.
Dużo zdrowia i sił Tobie oraz synowi.
Przyznam, że momentami jest mi na prawdę trudno. Dziękuję za wsparcie, bo to pomaga. Poza tym, najważniejsze jest, że syn ma się jednak coraz lepiej, a mury to tylko mury.
UsuńTak, Borków to jednak cudowna odskocznia od tych codziennych życiowych zmagań. Myślę, że tak jak Ty odpoczywasz wędrując po leśnych dróżkach, ja nabieram sił pracując w ogrodzie.
Dziękuję i samych dobrych dni Ci życzę!