Raport dzienny nr 2.

Minął kolejny dzień. Pełen wahań nastrojów, od desperacji do nadziei. 

Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie na miejscu jest Souly.


Bez Niej Miro by już nie żył. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. To ona w poniedziałek 9 września woziła go od szpitala do szpitala i zapewniła pierwszą pomoc. Potem przez kolejne dni szukała ratunku gdzie się da.

W sobotę rano, kiedy stan Miro był krytyczny podjęła próbę razem ze mną w poszukiwaniu transportu do szpitala w stolicy Laosu, Vientiane. Była taka szansa medyczny, samolot tylko czekał. Kiedy jednak dostałam rachunek, mogłam tylko płakać.

Byłam akurat w pracy, bo to sobota, a ja pracuję w weekendy. Przyszła koleżanka z pracy, a ja nie byłam w stanie nawet mówić. Musiałam podjąć decyzję o pozostawieniu syna w Luang Prabang, chociaż wiedziałam, że Jego szanse byłyby znacznie większe w stolicy Laosu. 

Decyzję podjęłam razem z Souly. Wiedząc, że nie mam środków by opłacić ten transport, a potem szpital w Vientiane (700 $ za dzień), uspokajała mnie i obiecała zrobić wszystko, by Miro żył. I robi.

Jest lekka poprawa. Konwulsje i drżenie niemal kompletnie ustały, ale poznawcze możliwości syna to trudna do ocenienia kwestia. Jest jak inna osoba, małe dziecko...

Ale Souly się nie poddaje. Oto jej starania, by ta szpitalna izolatka był jakoś przyjazna.


Tam już popołudnie, Miro śpi.  

Komentarze

  1. Pani Krystyno, przesyłam dużo siły i zdrowia przede wszystkim dla Syna, ale też dla Pani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Czerpię siłę teraz od innych. Każde dobre słowo to moja nowa energia, dosłownie. To niesamowite jak poczucie obecności innych osób wspierających nas w ten trudny czas pomaga. Ja tego nie doświadczyłam wcześniej i nawet sobie nie uświadamiałam, jaką siłę ma każde otrzymane słowo. Dziękuję.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty